Robert, Przyjaciele i Rodzina
Biografia i wspomnienia rodziny 
Robert Bochenek był dla każdego z nas kimś innym, ale za każdym razem na pewno kimś wyjątkowym. 

Był synem dla Haliny i Eugeniusza, bratem dla Małgorzaty, mężem dla Gosi, tatą dla Kasi i Grzesia, kuzynem, wujkiem, chrzestnym.... ale dla większości z nas przyjacielem, kolegą, druhem, artystą, muzykiem, harcerzem, gitarzystą, piłkarzem, pingpongistą, elektrykiem czy stolarzem. 

Ten pogodny, skromny i wrażliwy chłopak z krakowskiej Nowej Huty, urodził się 7 maja 1960 roku. Swoją biografię zostawił nam w wyjątkowej postaci. Wsłuchując się, bądź wczytując się w Jego twórczość, możemy odbyć podróż przez losy, wydarzenia, ważne momenty czyli po prostu przez Jego życie...
Wspomnienia Halina Bochenek - list

Robuś mój Kochany Synu. Do dziś żal serce ściska i wciąż pytam, dlaczego? Tłumaczę sobie, że widocznie Pan Bóg też potrzebuje dobrych ludzi. Byłeś wesołym i wrażliwym dzieckiem. Nigdy na nic nie narzekałeś, o nic nie prosiłeś. Nie przypominam sobie abyś przysparzał nam kłopotów. No może wtedy jak zgubiłeś klucze do mieszkania albo, gdy posadziłeś siostrę na szafie i nie chciałeś jej pomóc zejść. Na początku Twoim światem była piłka potem tenis stołowy a gdy podrosłeś harcerstwo, obozy, plecak i gitara. Widziałam, że w tym świecie byłeś szczęśliwy. Pamiętam, gdy po ślubie pojechaliście z Gosią na wczasy. Po powrocie powiedziałeś „mamusiu to był pierwszy i ostatni wyjazd z walizką”. Cieszę się bardzo, że masz tylu wspaniałych przyjaciół, którzy mimo upływu lat o Tobie pamiętają. Cieszę się, że będę mogła wieczorami słuchać Twoich piosenek. Kocham Cię bardzo i do zobaczenia.
  
Mama

Wspomnienia Małgorzata Waliłko

Odkąd pamiętam zawsze byłam dumna, że mam starszego brata. Próbowałam go naśladować, bo chyba podświadomie chciałam być taka jak on. Idąc w Jego ślady zostałam harcerką, zapisałam się do szkółki ping ponga, potem prosiłam by nauczył mnie grać na gitarze, wreszcie też pisałam tyle, że wiersze. Może się to wydawać dziwne, ale najbardziej podziwiałam Roberta nie za Jego popularne już wówczas piosenki, lecz za sztukę pięknego pisania. Godzinami podpatrywałam jak pięknie kaligrafuje a potem dość nieudolnie starałam się odwzorować Jego zapiski. 

Jak dziś pamiętam, gdy zostawaliśmy sami w domu, przyrządzał krzywo ucięte kanapki ze śmietaną i cukrem a potem zabierał na podwórko i uczył rzucać nożem podczas naszej ulubionej zabawy „w państwa”. I nie myślcie sobie, że między nami zawsze było idealnie. Latały kapcie, stłukła się nie jedna szyba i polała krew a sąsiadka wiecznie narzekała, że kiedyś żyrandol spadnie jej na głowę. 

Gdy dorastałam mój dorosły brat czasem mnie strofował i kierował na właściwe tory. Dla niepokornej i nieco zbuntowanej nastolatki to on stał się autorytetem. Zawsze prawy z wartościami i duszą pełną artystycznego szaleństwa. 

Często rozmyślam, co by było gdyby… i jedno wiem na pewno, że zawsze mogłabym na Ciebie liczyć Braciszku. 
Robert też malował. Powyższy obraz, namalował i podarował swojej siostrze Gosi w dniu wyjścia do cywila.
Wspomnienia Grzegorz Bochenek 

Z moim Tatą mam garstkę wspomnień. Szkoda, że tak niewiele. Nigdy nie zapomnę zapachu świeżo obrabianego drewna u niego stolarni, które już na zawsze będzie mi się z nim kojarzyć. Nigdy nie zapomnę przejażdżek na Jego kolanach,  podczas których mogłem pierwszy raz kierować autem. Wygląda na to, że to on dał mi pierwsze lekcje prowadzenia samochodu. To dzięki tacie, zacząłem swoją przygodę z motoryzacją. Pamiętam, że Robert pozwalał mi godzinami siedzieć w naszym małym Fiacie i bawić się. Wyobrażałem sobie wtedy moje przyszłe wyprawy samochodowe. Nie zapomnę czerwonych plecaków turystycznych na dachu naszego żółtego, a potem turkusowego malucha. Zawsze będziesz dla mnie wzorem, Nie zapomnę Cię nigdy Tato... 
 
Wspomnienia Małgorzata Bochenek-Grabowska 

Roberta poznałam 13 czerwca 1981 roku. Hufiec Nowa Huta zorganizował dla starszyzny harcerskiej wyjazd do Warszawy. Nie pamiętam dokładnie, jaka to była okazja, bo jakaś musiała być, ważne, że towarzystwo było przednie, a „wesoły autobus” mocno rozśpiewany. Gitarzystów było wielu, z różnych harcerskich drużyn i szczepów - repertuar niewyczerpany. Przypominam, że do Warszawy jechało się kilka godzin. Obok mnie siedziała Bogusia Baran, a przed nami zajęli miejsca przystojni druhowie. Jeden z nich grał świetnie na gitarze i miał słodki, mały, perkaty nosek i wąsy. Wyjazd był dwudniowy, była więc okazja bliżej się poznać. Drugiego dnia, dałyśmy się zaprosić kolegom na lody! Bogusia była szczęśliwą posiadaczką telefonu stacjonarnego, jej numer telefonu trafił do kieszeni druha Roberta. To ważne, bo, będzie ciąg dalszy. 

W lipcu wspólnie z Bogusią pojechałyśmy na obóz do Czerwonki. Nie o nim ma być wspomnienie, więc podsumuję bardzo krótko - było super! Z obozu, jak to się zdarza ładnym dziewczynom, przywiozłyśmy dwóch adoratorów. Na początku było miło, spotykaliśmy się dość często i słuchaliśmy muzyki rockowej przez słuchawki, każdy po kolei, bo słuchawki były jedne. Kilka spotkań podobnych do siebie i zrobiło się monotonnie. No i właśnie wtedy zadzwonił telefon. Druh Robert zaproponował nam wyjazd na obóz wędrowny do Kotliny Kłodzkiej. Był naszym wybawcą! 

Dalszy ciąg wielu z Was zna. Kto nie zna, niech wczyta się w słowa piosenek napisanych w wojsku, ze wspomnieniami tamtego lata. Z Kotliny wróciliśmy parą, ale jeszcze nie taką na zawsze. Krzysztof wspomina wieczór, wspólne pożegnanie kolegów, których jesienią wezwała na służbę ojczyzna. Wśród nich był Bochenek. Zanim wylądowaliśmy na imprezie, wstąpiliśmy do domu Roberta, a tam niespodzianka. Jemu jedynemu odwołali pobór - bez uzasadnienia. I przyszedł w naszym życiu kolejny 13, tym razem grudzień 1981. Pamiętny dla wszystkich Polaków, dla nas też z innego powodu. Wiedzieliśmy już, że chcemy być ze sobą. Na początku stycznia, przyszedł niestety rozpaczliwie smutny dzień rozstania. Roberta wezwano do wojska, a ta chwila została utrwalona w piosence. W "pudełeczku", do dziś, zachowałam setki naszych listów. Na niektórych kopertach nabita jest pieczątka "ocenzurowano". Wojsko zdecydowanie trwało za długo! 

Pierścionek zaręczynowy zaprojektował sam Robert. Dwa korale oprawione w złoto, połączone ze sobą dekoracyjnymi zawiasami. Z czasem, jeden koral stał się zupełnie biały, jakby rozpoczął nowe życie? W lipcu 1985, oczywiście 13, złożyliśmy sobie przysięgę małżeńską, że miłość, i że aż do śmierci, a pod sercem była już z nami Kasieńka. Przy porodzie była Bogusia, dodawała otuchy młodej mamie. Po dwóch latach na świat przyszedł Grzesiu. Tworzyliśmy wspaniałą rodzinę. Pierwszą harcerską rodzinę z dziećmi. Dzieciaczki miały ciocie druhenki i wujków druhów. I ta rodzina była naprawdę Wielka! Nasze wspólne lata, to gruba księga wspomnień, nie można tego opisać w kilkunastu zdaniach. Jedno jest pewne, zanim Robert odszedł, patrząc jak gaśnie w nim życie, wiedziałam, że był darem dla mnie, a dzieci, które narodziły się z naszej miłości, to prawdziwe Skarby, bo On jest w nich.

Był już bardzo słaby, pamiętam wieczór, gdy nagrywaliśmy piosenkę dla przyjaciół. Choć dedykował to Izie i Darkowi z okazji ich ślubu, wiem, że przesłanie jest aktualne i dotyczy nas wszystkich - byśmy dbali o „(…) kwiaty, co pachną niezwykle (...)”. 

Wspomnienia o Robercie, dobre, ciepłe, szczere, nas połączyły, tak jak On kiedyś łączył nas! Nasze drogi się spotkały, dla wielu z nas, po latach. Stało się coś niezwykłego, zapragnęliśmy pobyć razem i zrobić coś, wbrew temu, co nas otacza, by poczuć wspólnotę, by razem zaśpiewać to, co stworzył dla nas. Trochę sobie popłakać, powzruszać się, a na pewno pośmiać. Wszyscy czuliśmy, że Robert jest razem z nami,  śmieje się i bije brawo, gdy po wielu poprawkach, to było To! Spełniliśmy Jego marzenie.

Dziękuję Wam! 
Wspomnienia Katarzyna Skowronek 

Jak wspominam Tatę? Tylko pozytywnie. Uśmiechnięty, ciepły, troskliwy. Rzadko nas ganił, raczej na nas nie krzyczał. Nie znosił spóźnialstwa, niesłowności, cwaniactwa i kiedy Mama zbyt długo szykowała się do wyjścia ;). 

To co pamiętam najbardziej to wieczorne usypianie. Tata przychodził do naszego pokoju (mieliśmy wtedy z bratem wspólny pokój i łóżko piętrowe). My leżeliśmy już, a on siadał z gitarą na podłodze i śpiewał przy zgaszonym świetle "Na Wojtusia z popielnika", a czasem kołysankę "Śpij Skarbie Mój". To był taki nasz wieczorny rytuał. 

Wiem, że jeździłam z nim na obozy jako mała dziewczynka - z tego czasu mam parę zdjęć, które bardzo lubię i tylko przebłyski wspomnień - prycza z moskitierą, pomost nad jeziorem, jedzenie z menażki. Niestety byłam za mała, żeby pamiętać więcej. 

Mam też wspomnienia np. z wyjazdu sylwestrowego na ówczesną Czechosłowację. Miałam 5 może 6 lat. Było mnóstwo śniegu, sople zwisające z dachów miały nawet metr długości. Zbudowaliśmy wtedy z Tatą wielką śnieżną fortecę. Lepiliśmy bałwana, były wojny śnieżne i super zabawa. Przywieźliśmy z tego wyjazdu rower - najmodniejszy wtedy - BMX, na którym potem Tata uczył nas jeździć. 

Pamiętam, że często wzruszały go filmy, ale zawsze starał się udawać, że niby wcale nie płacze. Mam to po nim - choć ja akurat mniej się z tym kryje:). 

... Pamiętam też dokładnie ten smutny dzień, dzień w którym odszedł. Pamiętam łzę na Jego policzku. 

Często myślę o tym jak by to było, gdyby Tata był z nami do dziś. Jakby wyglądał? Co by robił? Jakim byłby dziadkiem dla moich dzieciaków? Których moich chłopaków by lubił, a których pogonił kijem? Nie dowiem się, ale lubię sobie o tym gdybać. 

Smutno mi, że był tu z nami tak krótko. Bardzo Kochałam Tatę. Bardzo tęsknię do dziś. Wierzę, że on gdzieś tam z góry patrzy i czuwa, żeby było dobrze i może kiedyś się spotkamy. 
Wspomnienia przyjaciół i znajomych 
Wspomnienia Grażyna „Kasia" Duda

Moja znajomość z Robertem zaczęła się zaraz na początku roku szkolnego, w pierwszej klasie Technikum Elektrycznego – miałam 15 lat. Wstąpiłam do Drużyny Wędrowcy – Szczep „PROTON” Nigdy wcześniej nie wyjeżdżałam na biwaki harcerskie. Kiedy padła propozycja wyjazdu na pierwszy biwak w nowej drużynie – powiedziałam, że ja nie pojadę, bo na pewno rodzice mi nie pozwolą. Takich jak ja, małolatów było chyba więcej i wyglądało na to, że nici z biwaku. Koledzy z drużyny mieli na to sposób. Wracam do domu – a tu Robert z kolegami śpiewają mojej mamie piosenki i proszą żeby pozwoliła mi jechać. I co? Pozwoliła. Nigdy już nie miałam problemów z wyjazdami z harcerzami. Później często spotykaliśmy się u mnie w domu. Siedzieliśmy popołudniami i śpiewaliśmy piosenki. Grał oczywiście Robert Bochenek. Bardzo często przynosił swoje nowe teksty i grał nam nowe piosenki. Był kryzys. W sklepach pustki. Jak pisał Robert „sól, herbata, ocet, pieprz” Czasem moja mama upiekła nam jakieś ciasto, czasem Robert przynosił własnoręcznie wykonane „Ptasie mleczko’, – ale przeważnie musiały nam wystarczyć jakieś suche herbatniki. W tym czasie zagościła w sklepach herbata granulowana – popijaliśmy te ciastka taką „plujką” sypaną do szklanki. To były piękne czasy. Lubiliśmy się. Mieliśmy dużo pokory w sobie. Nie mieliśmy nic, ale byliśmy szczęśliwi. Teraz mamy piękne wspomnienia. Roberta nie ma z nami już 25 lat. Zawsze pozostanie młody. 


P.S. Cieszę się bardzo, że mogłam wziąć udział w tym projekcie. To wspaniała podróż do przeszłości. Robert Bochenek zawsze był dobrym organizatorem. 

To dzięki niemu spotkaliśmy się po latach. Jego piosenki „żyją”. Warto wspomnieć, że nie mielibyśmy tylu zdjęć z tamtych czasów gdyby nie Wacek Leonowicz. Był zawsze z nami i robił mnóstwo zdjęć. To była zawsze zagadka. Wywoływał te zdjęcia w swojej domowej pracowni, a później przygotowywał pakiet zdjęć dla każdego z nas. 

Ponadto autorami zdjęć byli również Wojtek „Stawros” Nawrot i Janusz „Gąsior” Gąsiorek.
Wspomnienia Daniel Karwala 

Najprawdopodobniej to był 1979 rok luty, ferie zimowe. Wybraliśmy się na górski zimowy rajd nie informując nikogo, szliśmy ze Szczawnicy do schroniska na Przechybie. Najpierw czarnym szlakiem a później jak było bardzo ciężko drogą dojazdową do schroniska. W nocy spadło 15 – 20 cm śniegu, dojście było bardzo męczące, mróz i głęboki śnieg. Nikt przed nami tędy w tym dniu nie szedł, więc na zmianę każdy po kolei torował drogę w śniegu po kolana. Dotarliśmy do schroniska w zapadających ciemnościach po ok. 7 godz. niebezpiecznego marszu. Wszyscy byli niesamowicie zmęczeni. Jednemu z kolegów odmówiły nogi posłuszeństwa, więc prowadziliśmy go do samego szczytu. Na Przechybie nie było miejsc w schronisku. Ale jak nas zobaczył kierownik schroniska to udostępnił tzw. letnią szopę wstawił takie kaflowe grzejniki dostaliśmy po dwie kołdry nie było zimno mimo około ­20 stopni. Jak trochę odpoczęliśmy dzień zakończyliśmy piosenkami przy akompaniamencie na gitarę Roberta. I tak było przez cały czas, do ostatniego noclegu w Wierchomli.
Wspomnienia Wiesia Kaszowicz

Kiedy myślę o Robercie, przychodzą mi do głowy dwa słowa: serdeczność i opiekuńczość. Serdeczność, bo zostały mi wspomnienia wspólnych chwil spędzanych na wyjazdach, wakacjach, rajdach, ale także tych codziennych drobnych rzeczy jak: radości na twarzy, gdy byłam witana w domu Małgosi i Roberta, zainteresowanie tym jak mi się układa w życiu, co u mnie słychać - najpierw, co u mnie na studiach, a potem w pracy. Przychodziłam bez zapowiedzi, choć dziś to pewnie brzmi niecodziennie i dziwnie, bo przecież każdy z nas ma, co najmniej jeden telefon w torebce... Ja długo nie miałam ani jednego, nawet w domu. Małgosia i Robert zawsze witali mnie tak, jakbym była członkiem rodziny - kimś bliskim. I za to Obojgu dziękuję. 

Robert był osobą, która miała dla mnie czas, pomimo zapewne wielu ważnych spraw, rodzinnych, zawodowych, twórczych. Śpiewanie z Nim, to była ogromna przyjemność, taka zwyczajność, której wtedy brak odczułam, kiedy tego zabrakło. Pamiętam, że ze łzami w oczach śpiewałam:, „gdy nie zostanie po mnie nic, oprócz pożółkłych fotografii…” - Robert bardzo lubił tę piosenkę. Chyba nie chciałam, żeby Kogoś zabrakło. Po Robercie zostało wiele, nie tylko fotografii, choć i ich dużo… 

Zostało we mnie także wspomnienie opiekuńczości wyrażanej na wiele sposobów: opiekuńczości, którą obserwowałam wobec Małgosi, potem wobec ich dzieci. Opiekuńczości względem nas - młodszych wtedy harcerek, harcerzy. Na rajdach, zawsze wiedziałam, że dotrzemy do celu. Ta opiekuńczość pozostała do końca, pamiętam, że na przystanek autobusowy, bez odprowadzenia, sama wychodziłam z domu Małgosi i Roberta dopiero wtedy, gdy był już bardzo chory…
Utwór, Czuwajcie (Obrońcy) zdobył główną nagrodę na Festiwalu Chrypa

Zdjęcie z Festiwalu Chrypa 1986-10 
Starszoharcerskie Prezentacje Muzyczne CHRYPA.
Wspomnienia Andrzej Płatek 

Nie wiem, kiedy poznałem Roberta, zapewne pierwszy nasz kontakt miał miejsce w szkole rok 79/80 (Technikum Elektryczne), bo razem kończyliśmy to technikum, Robert był starszy ode mnie, ale chyba jeden rok chodziliśmy razem, Robert był harcerzem, ja też, on w drużynie w Elektryku a ja w Białych Chustach, więc myślę, że gdzieś nasze drogi się przecięły. Ponownie spotkaliśmy się zapewne jakieś dwa lata później za sprawą Gosi, to ona wprowadziła Roberta w nasze środowisko i tu już pozostał. Pamiętam jak razem z Gosią odwiedziłem go w jednostce wojskowej i jak Robert był nam za to wdzięczny obiecywał, że rewanżuje się tym samym. 

Nasza znajomość szybko przeszła na wyższy stopień i zamieniła w przyjaźń. Wspólne wyjazdy, spotkania i ślub Roberta i Gosi, na którym byłem świadkiem. Razem prowadziliśmy obóz w Wyspowie w 84 roku i w Rybakowie w 1989. Po drodze narodziny Kasi (jestem jej ojcem chrzestnym) i Grzesia. Pamiętam też nasze wspólne inwestycje, pierwsza, która dzisiaj zapewne większość z nas śmieszy, ale wtedy…. Kupiliśmy we trzech ja, Robert i Jawa magnetowid i na zmianę po tygodniu go używaliśmy, druga inwestycja to wspólny zakup (razem jeszcze z kuzynem mojej żony) działki budowlanej w Kaszowie, oczywiście z planów budowy wspólnych domów nic nie wyszło. 

Było fajnie, miło i przyjemnie. Niestety los szykował zmiany. Przyszła choroba Roberta i te smutniejsze wspomnienia. Najbardziej utkwiły mi dwa wydarzenia, 24 października 1995 rano zbieram się do pracy i telefon, dzwoni Gosia i prosi żebym przywiózł ojca Norberta, bo Robert umiera, przyjechaliśmy z Norbertem Robert w otoczeniu najbliższych leżał w swoim łóżku, leżał cichy spokojny i tylko po policzku płynęły mu łzy, to było moje ostanie spotkanie z Robertem, które głęboko siedzi we mnie. 

Drugie wspomnienie to parę dni później jak razem z innymi przyjaciółmi na własnych ramionach odprowadziliśmy Roberta na miejsce Jego ostatecznej warty. Tam go zostawiliśmy, ale czuję, że jest Robert z nami cały czas. Bardzo chciałem abyśmy uwiecznili twórczość Roberta i trochę się denerwowałem, że przez tyle lat nam się to nie udawało, ale teraz wiem, że tak musiało być, bo wcześniej nie bylibyśmy w stanie zrobić to na takim poziomie. 

Tu należą się podziękowania i ukłony dla Ziuty, bo pomysł to jedno a doprowadzenie do końca projekty to już inna sprawa, a to dzięki jej zaangażowaniu i wytrwałości się udało i drugie ukłony dla Piotrka Bzowskiego Bzyka, bo bez niego też by się to nie udało. Podziękowania też dla wszystkich, którzy przyczynili się do sukcesu tego projektu i dla tych, którzy nagrywali płytę i dla tych, którzy dołożyli swoją cegiełkę finansową oraz tych, którzy wspierali nas dobrym słowem lub myślą. 
Wspomnienia Krzysztof Duda

1978 wraz z Robertem i kilkoma kolegami z klasy pojechaliśmy w lipcu na OHP do pracy - do portu w Gdańsku w celu zarobienia pieniędzy na późniejszy wyjazd wakacyjny. W czasach PRL banan to był towar luksusowy, rarytas. Rzadko można było „gościć” banana w naszych domach. Na OHP rozładowywaliśmy statki przybyłe do portu. Wśród nich był też statek z Kuby z bananami. Zasada podczas wyładunku była taka, że trzeba było w paczkach znajdować żółte banany i wyjmować z paczki i dopiero same zielone dźwig przenosił na samochody, które wiozły banany do dojrzewalni. Te, które pozostały można było jeść do woli a resztę wyrzucali na śmieci. W pierwszym dniu jedliśmy jak szaleni, niektórzy nawet po 20 i więcej za 8 godzin pracy. I tak przez 3 dni. W czwartym dniu nikt już nie mógł patrzeć na banany, to wymyśliliśmy bitwę bananową miedzy sobą. Wojna bananowa – to była przednia radość i zabawa, ale też ciężka praca.

1978/79 była zima stulecia. Byliśmy w czwartej klasie technikum. Śnieg sypał od Sylwestra - potem Kuratorium zrobiło długie wolne - aż do ferii. Siedząc prawdopodobnie u Roberta uzgodniliśmy, że wyjeżdżamy w góry bez żadnej rezerwacji i żadnego planowania. Na wyjazd zabraliśmy również mundury harcerskie przeczuwając, że mogą nam pomóc. I tak po kilku nocach spędzonych w bardzo spartańskich warunkach wylądowaliśmy jednego dnia w Piwnicznej wieczorem. Nie mając noclegu, ktoś przypomniał sobie, że zaraz za Popradem jest szkoła, a tam odbywają się zimowiska Huty dawnej Lenina później Sędzimira. Wysłaliśmy delegację z gitarą w mundurach harcerskich, aby próbowali załatwić nocleg. Koledzy zagrali dyrektorowi, jak się okazało też harcerzowi, który pozwolił nam spać na sali gimnastycznej. W zamian, była prośba z Jego strony, aby zorganizować zaraz po kolacji dla dzieci – uczestników zimowiska- ognisko harcerskie z piosenkami. Zostaliśmy tam dwie noce. W drugim dniu na zimowisku była dyskoteka, na którą zostaliśmy też zaproszeni. Zaczęliśmy się sprzeczać między sobą, że nie wypada iść, bo to jest dyskoteka dla klas 7-8 (rocznik 64-65) podstawówki, a my już w czwartej klasie technikum - to są dla nas małolaty. W każdym razie cześć kolegów poszła, a część nie. Ci, co poszli - nie żałowali. Takim żartem (puentą) tej historii jest to, że zarówno ja oraz Robert po kilku latach mieliśmy właśnie najpierw dziewczyny a później żony z rocznika 64. A śluby w lipcu tego samego roku.

1981/1982 wakacje czekaliśmy z Robertem na powołania do wojska. Otrzymaliśmy je jakoś na początku września, mieliśmy wyjazd do jednostki dzień po dniu w październiku. Uzgodniliśmy z Robertem, że pożegnanie zrobimy razem u mnie w domu dla naszych wspólnych znajomych. Impreza przygotowana, wszyscy zaproszeni byli na godzinę 17,00, Przychodzi Robert, jako pierwszy i mówi, że był u niego goniec z wojska i odwołał mu rozkaz wyjazdu. Krótka konsternacja (myślałem że to żart) i po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy kontynuować imprezę, Bawiliśmy się bardzo dobrze do późnych godzin nocnych. Ja pojechałem do wojska. Robert został w Krakowie. Przesiedział początek Stanu Wojennego i otrzymał powołanie do wojska na styczeń.
Search